-----------------------------------
Ostatnia
droga
W milczeniu schodzą w ciemności. Obserwuję
ich uważnie. Jest ich około piętnastu. Ubrania mają w strzępach, pokryte krwią
i kurzem. Niektórzy noszą przewieszone przez ramiona karabiny, większość noże i
finki przy pasie. Są w zupełnie różnym wieku: od kilku nastolatków aż po
czterdziestoletniego dowódcę oddziału. Jednak na każdej twarzy malują się te
same uczucia. Strach, obrzydzenie, ale również zdecydowanie i desperacja. Wiedzą,
że nie mają wyboru. Wczoraj upadł Czerniaków. Mówiono, że Mokotów jeszcze się
trzyma, ale najwidoczniej mylono się. Coraz więcej oddziałów schodzi do
kanałów. Pokonują wstręt i zagłębiają w szlam, aby odbyć ryzykowną wędrówkę w
stronę Śródmieścia, ewentualnie Żoliborza.
Decyduję się do nich podejść. Zeszli już wszyscy
po metalowej drabince i bezradnie rozglądają się, nie mogąc się zdecydować, w
którą stronę się udać. A od tego jestem ja.
- Siwa, przewodnik po kanałach – mówię,
wynurzając się z cienia. Żołnierze wyglądają jakby zobaczyli anioła. Fakt, mają
wyjątkowe szczęście. Coraz więcej oddziałów znika wewnątrz kanałów z powodu
braku przewodnika. Gubią się i najczęściej umierają z głodu. Oczywiście, o ile
udaje im się ominąć wszystkie pułapki Niemców. – Zapewne do Śródmieścia?
- Podporucznik „Tadeusz”. Dowódca 37 kompanii
„Gwidosz”. Tak. Ale…
- Proszę nie przerywać, podporuczniku. Tutaj
rządzę ja – żołnierze zdziwieni patrzą po sobie, ale nie protestują. Wiem, co
myślą. Mała, wątła, nie wyglądam na swoje szesnaście lat. Jednak to ja wiem jak
trafić na Śródmieście, nie oni. – Ktoś ma latarkę? To by bardzo ułatwiło
sprawę.
- Tylko zapałki i dwie świece.
- Nieprzydatne.
- Nieprzydatne…?
- Nieprzydatne. Brakuje tlenu. Ogień gaśnie
po chwili – nagle spostrzegam zajączka na ścianie tunelu. Kieruję, pełna
nadziei, wzrok na lewe nadgarstki żołnierzy. Tak! Tak! Jeden z nich ma zegarek.
Kiwam na niego. – Daj mi zegarek. Proszę – dodaję widząc, że chłopak zaczyna
protestować. – Muszę być zorientowana, ile idziemy.
Wyrostek z niechęcią odpina i przekazuje mi
swój skarb. Klepię go przyjaźnie w ramię i uśmiecham się. Spogląda na mnie, ale
nie odwzajemnia uśmiechu. Jest bardzo przestraszony. Nic dziwnego. O kanałach
krążą na powierzchni najstraszniejsze historie. W większości prawdziwe. Zerkam
na 37 kompanię „Tadeusz”. Żołnierze patrzą na mnie wyczekująco. Ciekawe ilu z
nich przeżyje, zastanawiam się.
- Droga, bez przeszkód, trwa kilka godzin.
Jednak na takie szczęście, nie mamy co liczyć. Od teraz żadnych rozmów. Szwaby
czają się na najcichszy dźwięk dochodzący z podziemi. Za mną!
Idziemy już dwie godziny. Słychać tylko
chlupot butów, czasem postękiwania żołnierzy. Co dziwnego, do tej pory nie natknęliśmy
się na żadną pułapkę. Kilka razy przemykaliśmy się pod studzienką. Słyszeliśmy szwargot
Niemców i szczęk karabinów. Na szczęście dobrze wyszkoleni powstańcy
przekradali się bezgłośnie, niczym szczury. Niemcy niczego nie zauważyli. Jednak
teraz zaczęły się problemy. Zza ściany, prawdopodobnie kilka korytarzy dalej,
rozlega się głośny wybuch. W tym momencie jeden z żołnierzy nie wytrzymuje:
- Dosyć, ja nie chcę!!! Zabijcie mnie, ja nie
chcę!!! – biega w kółko w cuchnącym
szlamie. Mężczyźni próbują złapać go i uciszyć, ale on wyrywa im się. Słyszymy głuche
uderzenia i jęk. Szaleniec uderza głową w mur. Wyda nas, panikuję. Ale jęki
nagle cichną. Słyszę kroki i coś jakby szczęk noża wsadzanego do pokrowca.
Czyli jednak… Nie było innego sposobu. Mogłam się tego spodziewać. Takie
przypadki… Szaleńcy… Tak najczęściej kończyli. Odkrycie całej grupy lub śmierć
jednostki. Tak naprawdę, nie ma się w takich wypadkach wyboru. Spoglądam smutno
na majaczące w mroku sylwetki żołnierzy. Jeden z nich cicho płacze. Może
szaleniec kiedyś był jego przyjacielem? A może to on go zabił i nie może sobie
z tym poradzić? Nie mam pewności. Ale wiem, że moim zadaniem jest doprowadzenie
powstańców do celu. Zaczyna się dalsza mozolna wędrówka.
Przy następnym skręcie - w prawo, powtarzam
sobie w myślach. Ostatni „luksusowy” odcinek. O, to tutaj. Oddycham głęboko po
raz ostatni i wchodzę w absolutną czerń. W bocznym kanale smród jest nie do
zniesienia. Na dużo mniejszej przestrzeni zapach jest silniejszy. Jak zwykle
zakręciło mi się od tego w głowie. Czuję, że coś ociera się o moją łydkę.
Pewnie szczur. Po tylu miesiącach spędzonych w kanałach - najpierw biegania z
meldunkami, potem pracowania jako przewodnik – te gryzonie nie robią już na
mnie żadnego wrażenia. Przynajmniej jeden osobnik. Ile razy natykałam się na
wielką grupę szczurów obgryzających z mięsa trupy żołnierzy, tyle razy cofałam
się pospiesznie i obierałam okrężną drogę. Brrr… Taki batalion wygłodniałych gryzoni
potrafi być bardzo niebezpieczny.
Idziemy zgięci w pół. Woda sięga nam do
połowy uda. Najwyżsi żołnierze niemalże wodzą nosami po nieczystościach. W takich
momentach modlę się, aby żaden z nich nie zwariował, nie dostał klaustrofobii.
Taki powstaniec zostałby natychmiast… uciszony. Tak, to dobre słowo. Tak ciężko
zabić swojego towarzysza broni, swojego przyjaciela…
Chlupot ścieków, szum małych strużek wpadających
do głównego nurtu. Tak bardzo bolą plecy, tak bardzo bolą ugięte nogi. Tak
bardzo chce się stąd wyjść, odetchnąć świeżym powietrzem…
Szuram nogami po dnie, podpieram się o
śliskie od szlamu ściany. Wyjść, jak najszybciej wyjść! Nie dam rady… Dam,
muszę dać! Muszę ich wyprowadzić, robiłam to przecież tyle razy!
Nie wiem, ile idziemy, zapewne kilka godzin.
W takich ciemnościach, nie przerywanych nawet delikatnym światłem sączącym się
ze studzienki, nie widać zegarka. Można polegać wyłącznie na własnej intuicji.
W oddali jaśnieje, nie źle powiedziane…szarzy się okrągły otwór. Wyjście z
bocznego, w końcu!
Wychodzimy do głównego kanału. Nasze oczy,
które do tej pory widziały nieodpartą czerń, teraz bolą w szarości. Spoglądam
na zegarek. Sześć godzin od wyruszenia. Czas całkiem niezły. Wyszliśmy pod
studzienką, dlatego pokazuję zmaltretowanym powstańcom na migi, żeby byli
cicho. Myślę, że to rozumieją, ale po przejściu przez kanał boczny mogą nie
zachowywać się normalnie.
Na przeciwległej ścianie bielą się znaki
wymalowane przez innych „kanalarzy”, ułatwiające orientację w terenie. Żeby
dojść do Śródmieścia, to będzie…za dwa skręty w lewo, cały czas prosto i tam
powinien być następny znak. Już niedługo ich wyprowadzę. Chwilę odpocznę na
powierzchni, a potem wrócę w odmęty ścieków i smrodu, aby przeprowadzać
następnych nieszczęśników na drugą stronę.
Do mojej świadomości powoli dochodzi
wwiercający się w ucho dźwięk. Przeraźliwe piski i głośny chlupot wody. Po
chwili czuję, że małe ciałka muskają moje nogi. To szczury! Powódź szczurów! Nagle
widzę w głębi tunelu niesamowitą jasność. Niemożliwe, skąd w kanałach…? Chyba,
że… Szwaby wlały naftę do kanału i wrzuciły jedną zapałkę… I ta jedna zapałka
spowodowała jedną z największych plag tuneli. Pożar! Co zrobić?! Możemy wyjść
na powierzchnię, ale to niebezpieczne. Niemcy są teraz wszędzie. Lepiej będzie
pobiec w przeciwna stronę do ognia. Może on się wypali. Nie wierzę zbytnio w
taką możliwość, ale tonący brzytwy się chwyta.
- Biegnijcie! Za mną!!! – krzyczę, nie
przejmując się, że wróg mnie usłyszy. Ogień jest coraz bliżej, jest coraz
głośniejszy, robi się coraz cieplej…
Pędzimy ile sił w nogach. Koło nas płynie
lawina szczurów, ratujących się przed falą ognia. Zwierzęta piszczą
niemiłosiernie, topiąc się nawzajem. Próbują wdrapywać się na gołe ściany. Są
skazane na śmierć. My również. Nie damy rady uciec przed pożarem. Jedyne co nam
pozostało, to szybka ewakuacja z kanałów. Modlę się o drabinkę prowadzącą do
studzienki w górze. Jeżeli szybko się na nią nie natkniemy, udusimy się w dymie
lub spłoniemy. Jest! Boże, dziękuję Ci!
Wspinamy się najszybciej jak potrafimy. W
górę, w górę. Już pierwsi powstańcy odsuwają pokrywę, widzę skrawek szarego
nieba. Zaraz się uduszę, dym drapie w oczy i krztusi w gardle. Ale ostatni ruch
i już jestem na powierzchni. Pierwszy zbawienny oddech, szary świat z terkotem
karabinów w tle. I nagle:
- Halt!
Stoję z policzkiem ocierającym się o mur, ręce
mam uniesione nad głowę. Za sobą słyszę komendę:
- Lad!*
Szczęk ładowanej broni, szarość jesiennego
nieba. Czy to całe powstanie na nic się nie przydało? Czy ci wszyscy ludzie
umierali bez sensu? Czy teraz ja zginę za nic?
- Ziel!**
Krew na bruku, spokojne spojrzenie sąsiada. Nie!
Ginę w obronie tego, co uważam za dobre. Tego, co uważam za słuszne. Tego, co
uważam za…
- Feuer!!!***
Z całego serca krzyczę:
BÓG, HONOR, OJCZY…
*Ładuj!
**Cel!
***Ognia!